U progu dorosłości życzyli sobie: „spełnienia w biznesie”. Z czasem pojawiła się nowa potrzeba. Z korporacyjnych gabinetów przenieśli się do hospicjów i na szpitalne sale.
– Dwa, trzy lata temu na wolontariusza spoglądano jak na świra, nieudacznika – wspomina Iza Dyakowska z Centrum Wolontariatu w Warszawie, koordynator programu „Wolontariat biznesu”. Marnuje czas, zamiast zarabiać? Nonsens! Dziś jest już inaczej. Wolontariat przestaje być domeną młodych zapaleńców, a staje się także sposobem na życie tych, którzy wspięli się na szczyt kariery.
Agnieszka ma 35 lat. Mieszka i pracuje w Poznaniu. Jest szczęśliwą mamą dwójki dzieci. Kocha taniec, a o komputerach mogłaby rozprawiać godzinami. W pracy ją lubią. – Wesoła, energiczna – mówią koleżanki z Telekomunikacji Polskiej. Jest specjalistką w departamencie analiz kosztów. Jeszcze cztery lata temu powiedziałaby, że nie chce niczego w życiu zmieniać. Chwilę później zachorował młodszy syn. Przewlekłe zapalenie płuc przykuło malca do szpitalnego łóżka. – Wtedy nie odstępowałam mojego dziecka na krok. Mogłam jednak poznać personel szpitala i chorujące dzieci – wyznaje pani Agnieszka - To otworzyło mi oczy na ich krzywdę, na ich potrzeby. Postanowiła pomagać. Zaczęła pisać projekty o dofinansowanie imprez charytatywnych. Włączyła się do akcji TP „Telefon do mamy”.
O swoim zaangażowaniu lubi mówić: „nic wielkiego”. „Nic wielkiego” to znaczy organizować konkursy plastyczne, dostarczać młodym pacjentom farby, kredki i bloki rysunkowe, ale także zadbać, by na buziach malców jak najczęściej gościł uśmiech. – W mikołajki przebieramy się z kolegami, chodzimy po oddziałach i rozdajemy upominki – mówi – Dwa lata temu zdobyłam niezbędne fundusze i kupiłam radiomagnetofony z MP3 dla podopiecznych szpitala. W sklepie wynegocjowałam dodatkowo płyty. Ile było radości tego dnia na oddziale...
W domu się zawsze pomagało
Agnieszka ma 28 lat i drugie życie. Po doświadczeniach związanych z własnymi problemami zdrowotnymi postanowiła, że wykorzysta swój czas, aby pomagać innym. – To było przed trzema laty. Pamiętam, że siedziałam na kanapie przed telewizorem. Nie czułam się z tym dobrze. Pomyślałam, że trzeba spłacić dług, pomóc innym, skoro dostało się szansę od losu. Kiedy zaczęła współpracować z Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu, jej przełożeni z banku stanęli na wysokości zadania. Wspomagali finansowo, przymykali oczy na godziny spędzone poza pracą. Pani Agnieszka jest kierownikiem departamentu obsługi klienta w banku Citi Handlowy. Jednak każdą wolną chwilę poświęca na wolontariat.
Organizuje wycieczki po Warszawie, stworzyła dla chorych dzieci bibliotekę. – Raz udało się zorganizować pokaz taneczny. Tańczyły pary mieszane, dzieci niepełnosprawne ze sprawnymi. Jedna dziewczynka z amputowanymi nogami tak cudownie się do mnie uśmiechała. Tańcząc, czuła się piękna i wyjątkowa. Nigdy jej nie zapomnę – mówi.
Małgorzata (45 lat, pracuje przy aktualizacji baz danych) nie zapomni z kolei nieokiełzanej radości grupki dzieci z Liszkowa, niewielkiej popegeerowskiej wsi w Zachodniopomorskiem. – Udało nam się zorganizować pieniądze, a potem pomóc w budowie placu zabaw z prawdziwego zdarzenia, takiego z huśtawkami i zjeżdżalnią – wspomina pani Małgorzata – ustawiła się do niej spora kolejka. Któryś z chłopców zjechał w trampkach z gumową podeszwą i zostawił na zjeżdżalni czarne ślady. Widząc co się stało, jego siedmioletni kolega zarządził przerwę na wyczyszczenie zabrudzenia, a następnie wszyscy zdjęli buty i ślizgali się boso! – wspomina.
Dzieciaki z Liszkowa pokochały panią Małgorzatę jak ulubioną ciocię, która przyjedzie, przytuli, powie dobre słowo. Na wsi, oddalonej od jej rodzinnego Szczecina o 180 km, pojawia się bardzo często. Wiosną i latem nawet co weekend. W dzieciństwie należała do ZHP, w domu rodzice uczyli, że pomagać należy zawsze i wszystkim. Może właśnie dlatego zajęła się maluchami z Liszkowa? A może dlatego, że nie godziła się, by dzieci krążyły jak muchy obok zmęczonych tanim winem okolicznych chłopów, którym dni mijały pod sklepem...
Sposób na własne troski
Spełnionych zawodowo wolontariuszy – ludzi biznesu, pracowników na kierowniczych stanowiskach, prawników, właścicieli małych i średnich przedsiębiorstw – przybywa. – Na początku drogi zawodowej wydaje się zwykle, że jeśli dorobimy się domu, znajdziemy partnera, założymy rodzinę i zarobimy wystarczającą ilość pieniędzy, to siłą rzeczy nie będziemy mieli innych potrzeb – wyjaśnia dr Tomasz Łysakowski, psycholog społeczny – Dopiero później okaże się, że istnieje w nas silna potrzeba pomagania innym.
Pani Maria i pan Maksymilian z Warszawy są małżeństwem od przeszło dwudziestu lat. Oboje po pięćdziesiątce, mają niewielką, lecz dobrze prosperującą firmę deweloperską. Dwóch synów pokończyło studia i poszło na swoje. – Poczuliśmy pustkę, zawodowo czujemy się spełnieni, mamy więcej wolnego czasu, pomyśleliśmy więc, że możemy wykorzystać go na rzecz innych – tłumaczy pan Maksymilian.
Krzysiek, 31 lat, właściciel jednoosobowej firmy informatycznej. Z wykształcenia filozof, z zamiłowania fotografik. Godzinami szwenda się po zakamarkach stolicy w poszukiwaniu doskonałego ujęcia. Projektuje prospekty reklamowe. By cieszyć się życiem, pomaga dzieciakom. Tego lata pojechał na kolonie z grupą brzdąców z ubogich rodzin. Od roku pomaga w matematyce siedemnastoletniemu Damianowi. Chłopak ma dryg do liczb, gorzej z językiem polskim, historią. Cierpi na niedorozwój emocjonalny. – Pomaganie osobom dotkniętym chorobami pozwala spojrzeć na swoje życie z dystansu – uważa Krzysiek. – Kiedyś miałem permanentnego doła, rozczulałem się nad moimi problemikami. Aż wstyd o tym gadać...Kontakt z chorymi bywa wyczerpujący. Trudno stwierdzić, czy trudniej uśmiechać się do umierającego staruszka, czy do chorego na raka trzyletniego bąbla.
Joanna Bruździak, koordynator projektów regionalnych z Gdańska, bardzo przeżywała swoją pierwszą wizytę na oddziale onkologii dziecięcej. Znalazła jednak motywację i przychodzi tu nadal. – Nie sposób opisać uczucia po każdorazowym wyjściu ze szpitala. To świadomość, że zrobiło się coś dobrego... Robi się tak ciepło...
Maciek Wasielewski / tekst w nieco zmienionej wersji opublikowany został w Życiu Warszawy
fot. sxc.hu