Felieton

Staszek Maksymowicz

Grupy zagubionych ludzi z wiadrami i torbami, grzechoczącymi szkłem, w rękach małych dzieci obwarzanki i pańska skórka (mi rodzice nigdy nie kupili). Większe dźwigają chryzantemy i przebój ostatnich lat, astry. Do 1 listopada było co prawda jeszcze kilka dni, ale nie każdy chce stać pierwszego w koszmarnych kolejkach do nekropolii. Ja podobnie, więc z żoną i babcią wybrałem się na groby naszych bliskich na wielką Wólkę na północnym zachodzie Warszawy. Też mieliśmy torby ze zniczami, no tylko w przeprowadzce gdzieś się wiadro zawieruszyło...

Na grób bliskich żony trafiliśmy dość szybko, tam zawsze adres jest pod ręką w babcinej torbie. Zrzucamy w słońcu kurtki. Potem wyrywanie trawy wokół lastrykowej płyty, szorowanie, wyrzucanie sterty śmieci do niebieskich koszy i wreszcie zapalanie zniczy. Modlitwa. Uff... Teraz czas na poszukiwanie grobu cioci, powstańca warszawskiego. Gdzie ten adres, sprawdzam w komórce pod „ciocia”, „grób”, „wólka”... nic. Ale pamiętam, że W, że rzymskie czternaście i 9, a może 2? Zataczam coraz mniejsze kręgi aż w końcu trafiam... na rząd żółtych tabliczek „grób do likwidacji”.

Kiedyś, bojąc się, że zielony kurhan cioci (w istocie tak wygląda) również otrzyma podobną tabliczkę, zapytałem w informacji, czy i kiedy grób traci przydatność do odwiedzin. Na szczęście, ten pod ziemią był murowany, więc wieczysty (choć to mylące, bo i nie każdy murowany jest wieczysty). Teraz stałem przed rzędem uschniętych drzewek, niepozamiatanych liści, spróchniałych krzyży i nieczytelnych tabliczek, oraz rzucających się w oczy „grób do likwidacji”. Czy to sprawiedliwe, czy dobre, że nieopłacone, nieodwiedzane groby po kilkunastu latach są przekopywane i oddawane innym? Cóż, prawo ziemi, własności, nie do zmarłych ona należy a do żyjących, ci mają swoje interesy. Zmarli mogą tylko gdzieś z nieba (a może i piekła) wzruszać ramionami i mówić do swoich równie martwych małżonków „a nie mówiłem, żeby zadbać o to wcześniej”.

Grobu cioci szukam jak szukałem. Wreszcie widzę charakterystyczną kupkę trawy z drewnianym krzyżem i jak zwykle stertą nienaturalnie różowych i pomarańczowych kwiatów. Cioci wielu już nie odwiedza, poza mną i mamą, czasem wpadnie tata, może jakiś krewny. Ale grób jest zawsze wysprzątany, wygrabiony, zupełnie inaczej niż te „do likwidacji”. Na kopczyku zawsze też poupychane są sztuczne róże, tulipany, teraz nawet choinka ze świąt stoi po środku. To sąsiadka, jak ją nazywamy. Kiedyś ją spotkaliśmy, pochowała męża i syna, sama już się do nich dopisała, tylko datę śmierci trzeba dokuć. Do cioci zawsze odnosi się z sympatią, a przecież jej nie znała. Dlatego zawsze, gdy zostanie jej trochę sztucznych kwiatów, albo gdy ze swojego grobu zdejmie, to oddaje co ładniejsze cioci.

Ciekawe co ciocia na to? Co prawda sam jej nie znałem, umarła rok przed moimi narodzinami, ale jest mi jakoś bliska. Tak jak sąsiadka, co sprząta nam - tym na ziemi i cioci - gdy nas nie ma. I jestem niemal pewien, że gdyby na grobie naszej krewnej pojawiła się żółta tabliczka „grób do likwidacji”, szybko by zniknęła w gąszczu plastikowych chryzantem.