Rozmowa

WANDA CHOTOMSKA, PISARKA, POETKA, AUTORKA OPOWIADAŃ DLA DZIECI I MŁODZIEŻY, TWÓRCZYNI PROGRAMU TELEWIZYJNEGO "JACEK I AGATKA". 
Nie napisałam o wojnie, ani jednego słowa, bo uważam, że młodzi ludzie nie powinny przyzwyczajać się do takich obrazów. Wojna musi wstrząsać.

Pierwszy raz opowiedziałam dzieciom o wojnie dwa lata temu, na spotkaniu autorskim. Powiedziały mi, że uwielbiają wojnę. A ja pytam dlaczego. A bo leje się krew. Znały ją z gry komputerowej. To ja mówię, że im opowiem o swoich doświadczeniach. Słuchały beznamiętnie, kiedy mówiłam, że strzelano do dorosłych ludzi i ich dzieci, że widziałam zabitych na Placu Teatralnym, że wycelowano we mnie broń. Zareagowały dopiero, jak powiedziałam, że pozabijane był również konie. To konie oni też zabijali? Tego nie wiedzieliśmy - mówiły dzieci. - Nie widzieliśmy tego w grze komputerowej, w żadnym filmie. Były poruszone. Płakały.

###


ROZMOWA Z ADAMEM JASSEREM, KAPITANEM ŻEGLUGI OCEANICZNEJ, ZAŁOŻYCIELEM „BRACTWA ŻELAZNEJ SZEKLI”, BOHATEREM TELEWIZYJNEGO PROGRAMU „LATAJĄCY HOLENDER”.

Ostatnio dużo mówi się o „Chopinie” i morskich rejsach. I o tym, że pokładowicze z „Chopina” nie potrzebują pomocy psychologów. Nikt nie mówi, że morze kształtuje silny charakter, a kapitan jest nie tylko nauczycielem ale i najlepszym psychologiem.
Adam Jasser wychował na morzu całe pokolenie ludzi. Przez lata pływał z młodzieżą społecznie zaniedbaną. Zabierał na pokład więźniów i wychowanków poprawczaków, którzy po zejściu na ląd już nigdy nie wrócili do przestępczego życia.


Jak cherlaka zmienić w herosa? Jak z drobnego złodziejaszka zrobić odpowiedzialnego ojca, wrażliwca i społecznika?

Wie pan, jestem wielbicielem Josepha Conrada, bo on pisał o człowieku, który potrafił zachować godność nawet w  najcięższych okolicznościach. Stajemy przed dobrze znanym pytaniem, czy środowisko determinuje człowieka. Oczywiście, że determinuje. Ja jednak wierzę w dobre intencje człowieka. Mówiąc inaczej, wierzę że człowiek, któremu proponuje się w umiejętny sposób dobre i złe rozwiązanie, wybierze to dobre. Rzecz w tym, że nie każdy człowiek poznał, doświadczył, choćby liznął dobra. Nie każdy usłyszał, że jest potrzebny, lubiany, kochany, odpowiedzialny, że ma jakiś talent.

Moi chłopcy byli chwaleni każdego dnia. Mówię chłopcy, a to przecież byli młodzi mężczyźni, którzy jak dzieci łaknęli ciepłych słów. Przychodzili i pytali: Czy się sprawdziłem panie kapitanie? Czy pan kapitan jest ze mnie zadowolony? Jestem z ciebie bardzo zadowolony. Wykonałeś dobrą robotę. Masz talent.

Każdy rejs trwał tylko dwa tygodnie. Przez ten czas udało mi się pokazać, że można zbudować relację opartą na serdeczności i wzajemnym poszanowaniu. To wystarczyło, by moi podopieczni zyskali punkt odniesienia, który w późniejszym postępowaniu być może pomagał im podejmować życiowe decyzje. Być może zadawali sobie pytanie, czy chcą żyć uczciwie i ciężką pracą próbować wypracować sobie szczęście, czy iść na łatwiznę i nigdy nie wyjść z ponurego przestępczego życia.

Przez wiele lat otrzymywałem od nich sygnały sympatii. Każdy rejs kończyłem krótką pogadanką. Zbierałem wszystkich wokół siebie i mówiłem, że jestem z nich dumny. Tłumaczyłem, że jeśli z podobnym zaangażowaniem będą funkcjonować na lądzie, to z pewnością nie wrócą za kraty. Na koniec rzucałem hasło „Trzymajcie kurs, chłopcy”, a oni po latach, czasem po dwóch piwach, dzwonili do mnie w środku nocy mówiąc: „Trzymamy kurs, panie kapitanie”. Nigdy nie otrzymałem piękniejszej zapłaty.
 


###




ROZMOWA Z JAUME SANLLORENTE, HISZPAŃSKIM REPORTEREM, KTÓRY ZAMIESZKAŁ W BOMBAJU I ZBUDOWAŁ DOM DLA 6 TYS. SIEROT.
 
Twoi przyjaciele z Barcelony mówili, że jesteś świr, kiedy postanowiłeś budować szkołę dla sierot w Bombaju. 

Niektórzy tak mówili. Myśleli, że to chwilowa gorączka i że po krótkim czasie mi przejdzie.

Ale nie przeszła.

I dzięki temu uratowaliśmy sierociniec. Zbudowaliśmy szkołę i dom dla trędowatych. Dziś zapewniamy edukację 6 tysiącom dzieci z kasty niedotykalnych.

Pomyślałeś kiedyś: „Kupa dinozaura, mam dość, pakuję się i wracam do Barcelony. Już więcej nie zniosę tych sierot i ich problemów”? 

Pewnie. I to jest normalne. Tu, w Indiach spotkałem się z innym światem. Zderzyłem się z nim. Nie lepszym, nie gorszym, ale innym. I ciężko było się dostosować. Do tego gęstego powietrza, smrodu, hałasu, biedy. Trudno było się przyzwyczaić. Jak widzisz matkę, która płacze do martwego niemowlęcia, bo ojciec uznał, że rodziny nie stać na wykarmienie dziewczynki, to ciężko to zaakceptować.

Ale tak się dzieje. W Indiach, w Ugandzie, w Polsce, w Hiszpanii. Nic z tym nie zrobisz. 

Ludzie mówią, że świat się nie zmieni. Ale świat się zmienia.  Nie jestem naiwny, wiem, że zawsze będą wojny, bezdomni, plagi, ale ważne by odpowiedzieć sobie na pytanie po której jesteś stronie. Jest nienawiść i jest miłość. Ty wybierasz. Ja jestem optymistą. Zobacz, następuje rozwój społeczny. Jest coraz więcej miejsca dla organizacji pozarządowych, takich jak nasza. Najlepsze europejskie uczelnie oferują specjalizacje związane z wyrównywaniem poziomu życia na świecie. Powstają nowe platformy do dyskusji, zmienia się legislacja. To długi proces. Ale podążamy właściwą drogą.

Zaraz powiesz, że wyznajesz Ahinsę...

Bo wierzę w pokojową walkę, w niestosowanie przemocy. Świat poznał już owoce filozofii ahinsy Gandhiego. Indie stały się niepodległe. Dziś są wspaniałym krajem, który  kiedyś stanie się wolny od głodu.

Świrus...

Raczej człowiek szczęśliwy.

* Jaume Sanllorente urodził się w 1976 roku w Barcelonie. Studiował dziennikarstwo.Od 2004 roku kieruje założoną przez siebie organizacją pozarządową "Uśmiechy Bombaju" (Sonarisas de Bombay). W 2010 roku ukazała się książka Jaumego pt. "Uśmiechy Bombaju" (wyd. Świat Książki).


###


ROZMOWA Z JURKIEM OWSIAKIEM, PRZYJACIELEM CHIŃSKICH RĘCZNIKÓW.

„Wita was Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników, witają wszystkie dobre okoliczności naszej pokręconej rzeczywistości...” -  potrafisz dokończyć?
 

... wita was chwila dobrej pogody, która już nadpływa jak uśmiechnięta kromka chleba pozdrawiająca wszystko i wszystkich. Wita was pełen optymizmu, mimo wszystko - Jurek Owsiak - Obserwator Rzeczy Ulotnych i Dziwnych...

Wiesz, że ten tekst powstał z nudów? Lubię sprawiać ludziom niespodzianki, najlepiej mnóstwo niespodzianek! Uwielbiam wszelkie happeningi. Wszystko pod czym mogę się podpisać - Orkiestra, Przystanek Woodstock, Letnia Zadyma w Środku Zimy – to happeningi. Spontaniczne happeningi.

A zaczęło się od kartek urodzinowych dla Marii Pospieszalskiej...


Tak było. Wysłaliśmy Marysi – żonie Janka Pospieszalskiego – 60 kartek. Przypadkowo trafił w moje ręce biuletyn Światowej Wystawy Fotografii, wydawany wówczas przez Inter Press. To były fantastyczne fotografie, z którymi nie mieliśmy na codzień do czynienia, tak jak nie mieliśmy do czynienia z zachodnią prasą i światem, któremu się przypatrywała. Pamiętam, że ten album z fotografiami był dla mnie inspirujący. Końcówka lat 80-tych, ja wtedy nie jeździłem jeszcze po świecie. Owszem, pojechało się od święta, gdzieś do Niemiec Zachodnich, ale nie dalej. No więc gdy patrzyłem na zdjęcia z najodleglejszych zakątków świata, to wyobraźnia działa jak nigdy. Zastanawiałem się, co tam się dzieje. Jak żyją ci ludzie, jak się czują? Widziałem na zdjęciach, że się cieszą – no więc zastanawiałem się - z czego się cieszą?
W końcu wyciąłem jedno z tych zdjęć. Widniał na nim pomnik Lenina i grupka salutujących Leninowi bułgarskich dzieci. Podpisałem je: „Pozdrawiamy Marysiu spod wielkiego pomnika”. Śmiechy, chichy i tak powstała następna kartka i kolejne – w sumie doszedłem do sześćdziesięciu! Każda nawiązywała do poprzedniej. Któraś z fotografii przedstawiała trzech Chińczyków. Trzymali książki Mao Tse Tunga, a nad ich głowami wisiały kolorowe ręczniki. Napisałem: „Marysiu, czy nadal mieszkasz nad sklepem spożywczym? Czy to prawda, że są tam cukierki w słoikach? Pozdrawiamy ciebie, Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników”.
Te kartki doszły pod adres Pospieszalskich w dniu urodzin Marysi. Zwyczajnie  wysypały się ze skrzynki! Janek poszedł kupić bułki, wraca, a listonosz do niego na klatce: – Panie kochany, co to jest? Ja tego nie wcisnę do skrzynki. Janek mówi – Ja też nie wiem co to jest! Ja się z tym nie zabiorę!
Potem była impreza, na której zjawili się Wojtek Waglewski, Grzegorz Wons, Marcin Troński. Czytaliśmy kartki na głos i zarykiwaliśmy się ze śmiechu. Po dwudziestu latach powtórzyliśmy imprezę i znów zajrzeliśmy do kartek. Kolejny raz – śmiechy, chichy…

Tak powstało Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników, ale co dalej?


Idea TPChR ewoluowała. Wdarła się do Rozgłośni Harcerskiej, w której wówczas pracowałem. Słuchała nas głównie młodzież. Byłem starszy od słuchaczy, ale to nie miało znaczenia - zawsze czułem się bardzo młody, lubiłem młodzież, czułem jej potrzeby, miałem luz, lubiłem z nią rozmawiać. Być może dlatego młodzi ludzie kupili abstrakcję mojego języka. Ustaliliśmy wspólnie na antenie, że każdy może się do Towarzystwa zapisać, że razem możemy stworzyć regulamin, że będziemy pisać co tylko przyjdzie nam do głowy.

Jaki był odzew?


Dostałem chyba półtora tysiąca popierdzielonych listów z dołączonymi legitymacjami – a to rodzicielskimi, a to partyjnymi. Jednym słowem – euforia! Każdy miał zaproponować w liście pięć punktów regulaminu. Ani jeden list nie zawierał treści agresywnych. Wierz mi lub nie, ale nikt nie napisał „lać po mordzie odmieńca”. A chcę tu dodać, że nie sugerowałem słuchaczom Rozgłośni o czym mają pisać. Większość listów zaczynała się od słów: „bądźmy tolerancyjni”, „kochajmy się”, „uśmiechnij się”, albo „uwolnić słonia”…
Tak jak patrzę po latach, a przyglądam się temu bardziej świadomie, to ludzie mieli wtedy poukładane w głowach. Chcieli żyć w przyjaźni i miłości, jak bardzo naiwnie by to dziś nie brzmiało. Nie tylko zabić, rzucić na talerz, posolić, zjeść, odłożyć na później. Ludzie bardziej byli niż mieli. Być znaczyło więcej niż mieć.

A dziś tak nie jest?


Dziś jest to trudniej zauważalne. Nie tak dawno dostałem list: „Jurek, urodziło nam się dziecko. Ma wielowadzie. Jak weszliśmy do szpitala i zobaczyliśmy na każdym urządzeniu czerwone serducho, to nam głos odebrało. Dopiero teraz poczuliśmy potęgę Orkiestry. Pozdrawiam, członek TPChR”. Dobre uczynki różnią się od złych, także tym, że się słabiej reklamują. Choć nie zawsze! Któregoś dnia przechodzę obok księgarni, spoglądam przez witrynę i widzę encyklopedię, a na obwolucie reklamowej moje nazwisko. Wchodzę do środka i kupuję encyklopedię. Chwilę później przeglądam ją i mówię do siebie podenerwowany: Co jest? Wydałem tyle pieniędzy i mnie nie ma?! Znalazłem się w końcu w uzupełnieniach, między owsikiem złocistym  a Michaelem Owenem. I przeczytałem o sobie coś najpiękniejszego, co chciałbym o sobie przeczytać: „Założyciel Towarzystwa Przyjaciół Chińskich Ręczników”. Fakt ten mógł być przecież skreślony przez autorów encyklopedii, która powstała ponad dwadzieścia lat później. Nie ma bata, pomyślałem. Encyklopedię redagowali Przyjaciele Chińskich Ręczników.
Tak sobie myślę, że nasza ręcznikowa idea trwa, że została w ludziach zaszczepiona. Dziś jesteśmy wszyscy o 25 lat starsi, inaczej ze sobą rozmawiamy – treść przychodzi z czasem. Na początku była tylko dobra zabawa. W pewnym momencie okazało się, że to nie tylko dobra zabawa. Okazało się, że te radosne i spontaniczne treści są ludziom potrzebne.

Mówisz o sobie „Obserwator Rzeczy Ulotnych i Dziwnych”, a co ostatnio ulotnego zaobserwowałeś?


Ulotne i dziwne są spacery świąteczne po wyludnionej Warszawie. Kiedy idą święta, Warszawa jedzie do domu. Maksymalnie wkurzają mnie ludzie, którzy pokrzykują „Warszawka! Warszawka!”. Mi się w tym mieście strasznie podoba to, że przyciąga ludzi ze wszystkich stron Polski. Taki jest Nowy Jork, Londyn, Madryt. Bez kosmopolityzmu, kulturowego tygla, te miasta by nie były tak ciekawe. Nie lubię jak ludzie się izolują. My jesteśmy górale, a wy cepry. Puknijcie się w głowę górale!

Każdy powinien mieć możliwość wyboru grupy i co się z tym wiąże – dostępu do niej. Każdy może dołączyć do mojej Orkiestry. Zawsze to powtarzam.



###



"JESTEŚCIE MI BLISCY" - ROZMOWA Z EDMUNDEM NIZIURSKIM.

Zadzwoniłem do Edmunda Niziurskiego. Zgodził się odpowiedzieć na jedno pytanie. Poprosiłem więc o czas na zastanowienie. Następnego dnia zapytałem:

Jak wygląda pańska Utopia?

- Świat, w jakim pragnąłem żyć, opisałem na kartach moich książek. To świat ludzi przyjaznych i lojalnych. Żyjących blisko siebie, w grupach, a nie samotnie. Natomiast jest jeszcze bagaż, którego nie zdążyłem rozpakować. To teraźniejszość. Młodzi, wykształceni ludzie myślą inaczej, żyją inaczej i wyznają co innego, niż ja. Trudno. I tak są mi bliscy. 

Z pisarzem swojego dzieciństwa połączył się Maciek Wasielewski 


###

"A KTO TO PRZECZYTA?" - ROZMOWA Z MACIEJEM ZIMIŃSKIM,

współtwórcą akcji Niewidzialna Ręka, dziennikarzem "Świata Młodych", autorem programu "Piątek z Pankracym". 

Po co nam właściwie dobre wiadomości?

Bo lubimy oglądać dobrych ludzi, bo lubimy gdy zachęca się nas do konstruktywnych działań, przypomina o  istnieniu słów „proszę, dziękuję, przepraszam”.

Ja lubię oglądać Maję Ostaszewską  i piłkę nożną…

Kto nie lubi? Ale chciałbym, żeby Dziennik Dobrych Wiadomości przypominał kierowcom, że kierunkowskaz służy, by pokazać drugiemu kierowcy swój zamiar. Chciałbym, żebyście okazywali czytelnikowi szacunek, a nie mydlili oczy panienkami, które ślizgają się na łyżwach i które kręcą pupami na parkiecie.  Wzdycham tutaj - niech te pupy kręcą się. Sam bardzo lubię, jak pupy się kręcą, tylko nie to powinno stanowić podstawową treść przekazu. Ważne, żeby rozmawiać z czytelnikiem, pomagać czytelnikowi. Nie ogłupiać, nie straszyć, nie mentorować, tylko chwalić za każdą dobrą rzecz, którą czytelnik zrobił...

To znaczy za co?

Za każdy uprzątnięty paproch, za to że grupa wariatów odmalowała na własną rękę kamienicę na Mokotowie, za to, że licealistka, która znalazła na ulicy potrąconego kota, odwiozła go do weterynarza.

Nie pojmuję. Za każdy paproch?

Lubię mówić, że dziennikarstwo społeczne ma w sobie coś z wyprawy odkrywczej. Wyprawy, która poruszając się w ogromnym bogactwie spraw i problemów musi ciągle szukać, ciągle dokonywać odkryć i ciągle się zmieniać. Dziennikarz musi nieustannie szukać takiego miejsca w świecie czytelnika, w którym jest potrzebny z punktu widzenia czytelnika i pożyteczny z punktu widzenia dostarczyciela informacji.

Rozmawiał Maciek Wasielewski