czwartek, 25 listopada 2010

Jak zagrać kobietę zdradzaną z kozą?

Po tym, jak o swoich "ulubionych bo dobrych" bohaterach opowiedział nam Maciek Stuhr, dzisiaj zrobiła to Marysia Seweryn. "Dziennik Dobrych Wiadomości" cały czas czeka na Waszych.
Marysia Seweryn: Taką postacią, która przy okazji stała się przełomem w mojej całej drodze zawodowej, jest postać Steve, zagranej ostatnio przez mnie w przedstawieniu “Koza, czyli kim jest Sylwia”. Do czasu Steve nie zdarzyło mi się zagrać tak dojrzałej, mądrej, spokojnej i otwartej kobiety.  
“DDW”: Skoro Steve musi pokazywać swoją mądrość, dojrzałość i otwartość, to znaczy, że jest wystawiana na ciężkie próby. Jakie?
Steve jest żoną głównego bohatera, która – po wielu latach takiego inteligenckiego, otwartego małżeństwa – dowiaduje się, że jej mąż od pół roku ma romans z kozą. To jest historia totalna, prawdziwa amerykańska psychologia pod genialnym piórem Edwarda Albee'ego.
Na czym polega ten geniusz?
Na tym, że jest to napisane na bardzo śmieszną rzecz, a pytania, które Albee stawia śmieszne I lekkie wcale nie są. Cała przyjemność z grania Steve polega na tym, że ludzie nie wytrzymują i się zaśmiewają, a ja próbuję im powiedzieć, że to jest poważne. Walczę z nimi i ściągam ich w powagę. Nie taka łatwa sprawa. Bo przecież to, że jakiś facet ma romans z kozą, że ją kocha i z nią “"to" robi, musi bawić. Za to właśnie uwielbiam Steve, że ona jest temu wszystkiemu wbrew. Wbrew śmiechowi, farsie, powierzchownemu traktowaniu.
Tutaj chyba to przeciąganie widza na swoją stronę jest wyjątkowo trudne…
Dokładnie, ale daje jeszcze większą satysfakcję. Ja jako Steve to jedno, ale Piotrek Machalica, jako ten, który kocha kozę – on dopiero ma problem.
Jak Steve próbuje przekonać widza, że to, co ją spotyka, wcale nie jest takie śmieszne?
Ona przechodzi z widzem punkt po punkcie drogę do zrozumienia męża. Prowadzenie publiczności w głąb tej historii jest wielką przyjemnością. I chyba nie wychodzi najgorzej, bo z tego, co zauważyłam, widzowie nie wychodzą ze spektaklu z gotowymi odpowiedziami. A na początku przecież ta historia ich tylko odrzuca i śmieszy. To w dużej mierze postawa Steve, która tak kocha męża, że musi go zrozumieć, prowokuje ich do pytań. Czasami wydaje mi się, że ja i Steve przeprowadzamy widzów przez niemożliwe.
A Cathrine z "Dowodu", też uwikłana w trudną relację z najbliższą osobą, czyli ojcem Robertem, którego gra Andrzej Seweryn?
No jasne... To moja druga ulubiona rola. Ale z trochę innych powodów. Granie Cathrine polega na ciągłym myleniu widza, który raz myśli, że ona jest geniuszem, a raz, że kompletną wariatką.
Cathrine bywa nieprzyjemna, zamknięta, niedostępna, niemiła dla ludzi. Widzowi ciężko ją polubić. Nawet jej bezgraniczne poświęcenie dla ojca może zacząć z czasem drażnić.
A ja właśnie za to ją lubię, że ciężko ją polubić. Ona nie potrafi się nagiąć, udawać. Nie umie kłamać, jest poza systemem uznanych relacji. Cathrine to jedna z tych postaci, które kilka razy spotkałam w swoim życiu... ludzi nieprzystosowanych i obcych. Takich, które chcą i potrafią uciekać przed światem. Jak można za to nie lubić?
Rozmawiał Łukasz Orłowski

2 komentarze:

  1. Uważam, że ten spektakl jest na niskim poziomie niezależnie od obsady aktorskiej. Nie ma się czym zachwycać, naprawdę szkoda czasu na pójście na ten spektakl do teatru.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, o którym z dwóch wymienionych spektakli pisze poprzednik, ale oba są wspaniałe. "Koza" zaczyna się rzeczywiście jak farsa, ale stopniowo sprawa staje się poważna i widzowie również poważnieją. "Dowód" także jest zagrany świetnie, a poza sprawami ogólnoludzkimi, w których aktorzy ćwiczą się przez cały czas, doskonale przedstawili dusze matematyków (sam jestem matematykiem więc to widzę).

    OdpowiedzUsuń