poniedziałek, 15 listopada 2010

Nie widzą przeszkód

MICHAŁ DĘBIEC, DZIENNIKARZ, AUTOR BLOGA MOIMIOCZAMI.PL

Osoby niewidome znów zobaczyły morze. Ja też tam byłem i sandał zgubiłem.

Projekt „Zobaczyć Morze” ma już 5 lat. Polega na wspólnym pływaniu osób niewidomych, słabo widzących oraz widzących. Głównym założeniem jest angażowanie wszystkich do wspólnej pracy, a nie wyręczanie osób niewidomych. Pomysł pokazywania żeglarskiego życia osobom niewidomym pojawił się dosyć naturalnie – niewidomy Romek Roczeń zaczął pływać po morzach i oceanach, wbrew stereotypowym opiniom o osobach niepełnosprawnych. Załoga polubiła go i z podziwem patrzyła na jego poczynania. Później Romek wraz z towarzyszami morskimi doszli do wniosku, że inne osoby niewidome mogłyby również pływać i dobrze sobie radzić. Potrzebny był jedynie tolerancyjny i otwarty na eksperymenty kapitan oraz trochę techniki wspierającej osobę z dysfunkcją wzroku. Okazało się, że to małe przeszkody i pięć lat temu odbył się pierwszy rejs, w którym połowa załogi była niewidoma, a druga połowa – widząca i zadziwiona.

Organizatorami rejsów są trzej amigos – Romek Roczeń, kpt. Janusz Zbierajewski (Zbieraj) i Robert Krzemiński (Krzemień).

Tyle wprowadzenia. Co w tych rejsach jest takiego, że każdy niewidomy powinien ich doświadczyć? Co jest atrakcyjnego w takim pływaniu dla widzących żeglarzy?

Miałem przyjemność uczestniczyć w III etapie tegorocznego rejsu „Zobaczyć Morze 2010″ z Gdyni do Gdyni przez Kalmar w Szwecji oraz Widawę i Lipawę na Łotwie. Żaglowiec Zawisza Czarny jest świetnym miejscem rehabilitacji dla wielu niepełnosprawnych żeglarzy. Mycie pokładu, przygotowywanie posiłków czy sprzątanie toalet to przerywniki w żeglowaniu. Mają one jednak duże znaczenie w rehabilitacji osób, które być może nigdy same nie musiały wykonywać takich czynności. Rejs pozwala się nauczyć bardzo wiele i wrócić do domu bardziej samodzielnym. Ten aspekt jest jednak mało medialny. Stacje telewizyjne pokazujące rejsy „Zobaczyć Morze” ukazują to wydarzenie z perspektywy osób widzących zaskoczonych, że brak wzroku nie przekreśla szans na żeglowanie.

Każdy uczestnik rejsu zostaje przydzielony do jednej z czterech wacht, które zmieniają się przy pełnieniu obowiązków.

Wachta nawigacyjna zajmuje się wypatrywaniem obiektów na morzu, utrzymywaniem obranego kursu, zaznaczaniem pozycji na mapie. Dzięki systemowi udźwiękawiającemu busolę i licznik wychylenia płetwy sterowej, osoby niewidome również mogą prowadzić statek. Mapy są wypukłe, tworzone specjalną techniką brajlowską, co umożliwia określanie pozycji przez osoby z dysfunkcjami wzroku. Wachtę nawigacyjną pełni się przez cztery godziny, później kolejne wachty wchodzą za ster.

Wachta trapowa. Jeżeli żaglowiec stoi w porcie, wachta nawigacyjna zmienia się w trapową, czyli pilnującą wejścia na statek przed obcymi. Cumowanie u wybrzeży nadbałtyckich (bliższych i dalszych) sąsiadów sprawia, że polszczyzna przestaje być użyteczna jako kod komunikacyjny. W sposób szczególny znajomość języków obcych staje się użyteczna właśnie w wachcietrapowej, której członkowie oprowadzają zwiedzających po pokładzie.

Wachta kambuzowa pod czujnym okiem okrętowego kucharza (kuka) przygotowuje posiłki, nakrywa do stołów, sprząta po jedzeniu, zmywa naczynia, szoruje kuchnię (kambuz),  jadalnię załogi (kubryk) i jadalnię kapitańską (mesę). Ponieważ na pokładzie jest prawie 40 osób, pracy nie brakuje. Wachta kambuzowa trwa dobę: od godziny 16 do godziny 16 następnego dnia. W tym czasie jej członkowie nie pełnią wachty nawigacyjnej i trapowej.

Słowo znane każdemu uczestnikowi rejsu „Zobaczyć Morze” to rejony. Na każdy dzień przewidziane są prace porządkowe na pokładzie i pod nim. Po śniadaniu nadchodzi czas na wspólne szorowanie rejonu. Bez wymigiwania się każdy wypełnia ten obowiązek, a konkretne rolę przydzielają: starszy wachty i jej oficer.

Specjalne alarmy „Do żagli!” czasem wypadają ciemną nocą, podczas snu. Na pokładzie muszą być wtedy wszyscy. Każda wachta ma przydzielone liny i zadania. Od dobrego zarządzania załogantami zależy szybkie postawienie lub zwinięcie i sklarowanie żagli. Po alarmie można wrócić do swojego łóżka, czyli do koi.


Manewry cumowania w porcie również wymagają obecności wszystkich członków załogi. Ktoś ustawia odbijacze na burcie, by nie porysować statku, ktoś inny oddaje cumę i wyciąga szpring. W tym czasie część załogi montuje trap do wchodzenia na pokład.


W tym roku trafiła nam się dobra pogoda i tylko jeden raz, w nocy, trochę kiwało. Na szczęście nikt się nie pochorował. Gdy dopłynęliśmy do Kalmaru, port przywitał nas ulewą i oberwaniem chmury. Mimo to, udało się zwiedzić miasteczko, zrobić zdjęcia warownej twierdzy i kilku urokliwym zakątkom.


Więcej szczęścia mieliśmy w Windawie. W pięknym słońcu przechadzaliśmy się po mieście, podziwiając pomniki i zabawne rzeźby krów. Mogliśmy także skorzystać z okazji, by popływać w Bałtyku. Moje zdziwienie wywołała plaża – w odróżnieniu od ojczystych wydm, w Windawie plaże nie są zagospodarowane komercyjnie. Mało na nich ludzi, brak sprzedawców lodów, jagodzianek i popcornu. Dawno nie widziałem takiej plaży. Odpoczywało się na niej naprawdę błogo.

W Lipawie spotkaliśmy się z łotewskim pastorem, który zawiózł nas do ośrodka rehabilitacji niewidomych, gdzie oprowadzono nas po hotelu dla osób niepełnosprawnych i pracowniach artystycznych i sportowych. Wieczorem Łotysze związani z tym ośrodkiem odwiedzili nasz statek i obejrzeliśmy wspólnie film o projekcie „Zobaczyć Morze” z audiodeskrypcją.


W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Helu, gdzie odbyła się noc kapitańska – taki wieczór pożegnalny z imprezą, na którym gospodarzem jest kapitan statku. Przygotowuje on potrawy na grilla i serwuje drinki – oczywiście wszystko to robi jednym palcem – wskazującym J.



Rejsy „Zawiasem” to nie tylko integracja z osobami niewidzącymi, rehabilitacja i wyzwanie – to również okazja do zasłyszenia ciekawych opowieści, pośpiewania przy gitarze, nawiązania przyjaźni, flirtów i romansów. To także próba własnych sił w sytuacjach trudnych i stresujących, zdawanie sobie sprawy z bycia pełnoprawnym członkiem grupy i polegania na niej.

Powróciłem do domu trochę smutny, po rozstaniu z nowymi przyjaciółmi. Ziemia w końcu przestała się bujać pod stopami i z nowymi siłami, wiedząc więcej o sobie i życiu można stawać do walki o swoje miejsce na świecie. Jeśli ktoś jeszcze nie mierzył się z morzem – polecam eskapadę pod żagle. Jeśli ktoś niewidomy lub słabo widzący marzy o podróżach i wyzwaniach, rejs „Zobaczyć Morze” jest właśnie dla niego. Morska przygoda niczego nie gwarantuje i nie obiecuje. Ona stwarza możliwości do spełnienia marzeń, nie tylko tych żeglarskich.

Pozdrawiam wszystkich, z którymi miło mi było tańczyć na falach. Mam nadzieję na to, że spotkamy się znów.

P.S. Niewidomy Jarek nudził się nieco na pokładzie oczekując na całą grupę idącą z nim zwiedzać miasto. Przechadzał się więc i przyszło mu do głowy, że sprawdzi, gdzie znajduje się ponton. Miał w ręku złożoną białą laskę, więc zrobił wymach w stronę ponton – o w końcu nie zawsze trzeba ręką sprawdzać – a uderzony ponton zrobi takie fajne „BONG”. Po wyprowadzonym ciosie laska zatrzymała się na czymś i wcale nie było „BONG”. Jarek ręką sprawdził w co uderzył i wymacał łysą głowę bosmana. Nie mógł tylko po dotyku stwierdzić, czy bosman ma minę Chacka Norrisa gotowego do morderczego półobrotu, czy też pobłażliwie roześmianą. Późniejsze wspomnienia bosmana uzupełniły relację. Okazało się, że było to ponadnaturalne zadziwienie.No bo w końcu: idzie sobie niewidomy, niby omija go spokojnie, a nagle ŁUP w głowę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz