czwartek, 18 listopada 2010

Stuhr: Zdziwiony widzi więcej






























„Dziennik Dobrych Wiadomości” czeka na Waszych „ulubionych bo dobrych bohaterów”. Dzisiaj o swoich opowiada Maciek Stuhr.


Mam takich dwóch. To postaci, które grałem. Obie kojarzą mi się z czymś, z czego bije chociaż odrobina ciepła.

DDW: Którzy to bohaterowie?

Pierwsza postać to tytułowy bohater starej polskiej komedii „Szczęście Frania” Włodzimierza Perzyńskiego. Franciszek jest zakochany w panience z domu, w którym pracuje jako służący. W swojej naiwności nie przypuszcza jednak nawet na jak wielką śmieszność się wystawia, prosząc o jej rękę. Wzbudza tym wielką wesołość rodziny. A jest to rodzina kompletnie zwariowana: panienka kocha się w innym panu i dopiero kiedy okazuje się, że inny pan zrobił panience dziecko, propozycja służącego Frania…

…nagle staje się propozycją ubicia niezłego interesu?

A nawet wybawieniem dla całej rodziny.

Jaki jest Franio?

Franciszek to postać po pierwsze szalenie naiwna, a to zawsze mnie rozczula w literaturze i w filmie. Po drugie, jego życie to przykład losu, który popłaca człowiekowi: cierpliwe czekanie może się zakończyć sukcesem. Historia kończy się – jak to w komedii – wygraną miłości.

A dlaczego ta „szaleńcza naiwność” Frania tak pana rozczula? Bo w jakimś stopniu się w niej przegląda?

Tak, ale jednak w stopniu mniejszym niż moje postaci. Dość często bywam obsadzany w takich rolach, a jestem na takim etapie zawodowego życia, że chciałbym trochę częściej przełamywać tę tendencję. Mimo że taka naiwność i zdziwienie światem – co zawsze jest nieodłączną pochodną naiwności – to zawsze fantastyczna rzecz do grania dla aktora. Jeśli nasz bohater czemuś się dziwi, to już jest dobrze. Lepiej się go gra niż bohatera, który wszystko wie. Za to właśnie lubię Frania.

A drugą postać za co? I kto to?

To postać, którą grałem kiedyś (premiera w 2005 roku) w Teatrze Dramatycznym w wariacji „Obłom-off” na temat XIX-wiecznej powieści Iwana Gonczarowa „Obłomow”. To właśnie od niego wzięło się w rosyjskiej literaturze określenie „obłomowszczyzna”, czyli coś, co kojarzy się z gnuśnieniem: leżeniem w łóżku i niechęcią do świata. Obłomow Gonczarowa był takim grubaskiem, który nie miał na nic siły, gnił i nie mógł znaleźć żadnej motywacji. Natomiast "Obłom-off", wariacja Michaiła Ugarowa (napisana 141 lat później niż powieść Gonczarowa) trochę inaczej patrzyła na swojego głównego bohatera. W moim odczuciu ta przeróbka jest bardzo trafna nawet dzisiaj.

Mój Obłomow nie leżał w łóżku tylko siedział pod stołem i po prostu odmawiał udziału we wszystkim, co działo się w świecie, który go otaczał. Na pierwszy rzut oka też był naiwny, ale nie do końca. Potrafił właściwie ocenić, nazwać tamten świat i dlatego nie chciał brać w nim udziału. Wybrał siedzenie pod stołem i nikt nie mógł w tamtym świecie tego zrozumieć.

O czym, na co powinniśmy uważać, mówi Obłomow z wariacji Ugarowa?

O pojęciu wolności we współczesnym świecie. Naszego Obłomowa wszyscy chcieli wyciągnąć na siłę, za uszy, spod stołu… Powiedzieć, że jednak warto się nagiąć, pójść do pracy, zarobić pieniądze i „mieć sukces”. Historia Obłomowa z przeróbki Ugarowa nie kończy się dobrze tylko dlatego, że świat nie zgodził się na jego wybór. Nam też łatwo dzisiaj mówić o tolerancji. Większość z nas twierdzi, że jest tolerancyjna, a człowiek ma prawo dysponować swoim losem. Tyle że ta tolerancja kończy się, kiedy przestajemy coś – albo kogoś – rozumieć.

Rozmawiał Łukasz Orłowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz