EWA JAWORSKA
Zrobiłaś aparat fotograficzny z pudełka od zapałek?! Jasne, jasne...psst, barman, ta pani ma już dosyć... Tak to się zaczęło. Podpierając bar, dowiedziałam się od pewnej pani, że świat można złapać w pudełko od zapałek.
Ale jak to?! A tak. Idziesz do kiosku. Kupujesz pudełko zapałek. E, tam, bierzesz dwa. Raz się żyje. Zamaszystym gestem wysypujesz zapałki, montujesz w pudełku blaszkę, robisz w niej dziurkę takiej wielkości, że mrówka nogi nie przeciśnie. Jak ambitna by nie była. Jeszcze tylko materiał światłoczuły i masz camerę obscurę, wypisz wymaluj. Równie dobrze, zamiast pudełka zapałek, możesz użyć wydrążonej papryki, czajnika albo pudełka po radzieckiej konserwie. Jak masz rozmach, cały pokój zamieniasz w camerę obscurę. Wystarczy zaciemniony pokój, do którego wpada przez dziurkę światło. Twoją rolą jest wytrzeszczanie oczu ze zdumienia, gdy na ścianie odbija się odwrócony obraz zza okna. Czerwone tramwaje, maleńcy ludzie, jak w Guliwerze i robotnicy opierający się nonszalancko o młoty pneumatyczne. Niebo odbija się na podłodze pokoju, a chodnik jest na suficie. Myślisz sobie, niech no fiknę, jeśli to nie magia!
A potem ruszasz w teren ze swoim pudełkiem zapałek. Zobaczysz coś, pach! łapiesz do pudełka. Praskie chłopaki patrzą na Ciebie z politowaniem, wiadomo wariata lepiej nie ruszać. Panowie spod budki z piwem kołyszą się nad pudełkiem, debatując nad metodologią urządzenia. A ty z uśmiechem obłąkańca łapiesz obrazy, jak motyle w siatkę. A to gwóźdź na ulicy intrygująco na chodniku leży, no takiej okazji nie przepuścisz! Potem ten gwóźdź będzie Cię straszył z odbitki, wielki jak ego aktorów z polskich seriali. (w otworkach każdy obiekt jest w makroskali).
Jak już sobie polatasz w słońcu i deszczu, idziesz do laboratorium fortograficznego i machasz zachęcająco obsłudze przed nosem błoną światłoczułą, w nadziei, że jeszcze pamiętają co to takiego. Tłumaczysz, że to pudełkiem od zapałek, że ostrożnie. Znowu czujesz w powietrzu, że wariata lepiej nie tykać. Wszyscy wkoło uśmiechają się łagodnie i każą wpaść za 2 dni. Ach, co to są za 2 dni! Paznokcie obgryzione, włosy zmierzwione, nogi drżą, gdy przekraczasz próg fotografa. Wyjdzie? Nie wyjdzie? Niby nie ma prawa wyjść, ale a nuż? Nie takie cuda się zdarzały w naturze. Drżącą ręką (tą z obgryzionymi paznokciami) przeglądasz zdjęcia...jedno prześwietlone...na drugim tylko kawałek buta...na kolejnym jakieś psychodeliczne wzory, które na Woodstock zrobiłyby furorę, bo aparat się rozszczelnił,...a na kolejnym...tak...coś jest! co to?! To ten śmietnik na Pradze? Nawet podobny, a co tam, identyczny! Tak fajnie rozmyte kontury, piękne światło i nagle zwykłe puszki i pogniecione papierki, zamieniają się w czystą poezję. Łapiesz odbitkę, lecisz do jury tegorocznego Word Press Photo, żeby się nie fatygowali, bo główną nagrodę i tak ty zgarniesz!
No a potem jest z górki. Rujnujesz się na kolejne pudełka od zapałek, potem odbitki i ciągle te motyle w brzuchu, gdy odbierasz wywołaną kliszę. Niby już wiesz, że camera obscura jest możliwa, udowodniona naukowo i daje fantastyczne rezultaty, ale nadal sobie myślisz - jakim cudem świat można zamknąć w pudełku?
*Camera obscura to prababcia aparatu fotograficznego. Znana była już w starożytnej Grecji. Jej konstrukcja jest banalna - wystarczy ciemne w środku pudełko, mały otworek przez który wpada światło i materiał światłoczuły na którym rejestruje się obraz. Wpadające promienie światła tworzą na kliszy odwrócony i pomniejszony obraz. W efekcie powstają pastelowe, miękkie, lekko rozmyte obrazy, o nieskończonej głębi ostrości. Camerę obscurę nazywa się inaczej kamerą otworkową.
świetne zdjęcia! otworki są super!
OdpowiedzUsuńSuper, sama chętnie cos takiego bym sobie zrobiła :-)))
OdpowiedzUsuń