środa, 24 listopada 2010

Pan z ulotkami

STASZEK MAKSYMOWICZ

Stacja końcowa, prosimy o opuszczenie pociągu – rozległo się w głośnikach metra. Obudzony, a raczej przebudzony po maratonie praca-szkoła-dom wstałem, otrzepałem z kurzu książkę (przeczytałem może dwa zdania bez zrozumienia) i udałem się w 8 minutowy spacer do żony, obiadu i łóżka (w tej kolejności).

Za bramkami metra ledwo żywy po pokonaniu schodów mignął mi pan z ulotkami. Szeroko się uśmiechnął, wręczył kartkę ze swoim zdjęciem i poprosił o głos. - Zachęcam do głosowania na mnie.
Odśmiechnąłem się, poszedłem. Minęła minuta, dwie, za mną drugie schody i błotnista ścieżka w stronę domu. Ale w głowie kołatała się myśl – właściwie czemu na niego nie głosować. Na ustach pozostał o dziwo również uśmiech po miłym panu.

Nie znam pana, ale naprawdę całkiem szczery okaz sympatii uruchomił chyba jakieś endorfiny w moim mózgu. Bo właściwie pan młody kandydat mógł równie dobrze włożyć swoje ulotki do skrzynek. Efekt byłby pewnie podobny. Ale on stał w przeciągu i pięknie, z zapałem harcerza podczas akcji Znicz, szafował kartkami.

O naiwny! Przecież on nie uśmiechał się do ciebie! Naiwny człowieku! Do twojego głosu. Fakt, po to tam stał... Ale właściwie po co siedzi pani w sklepie? A pan od kaloryferów, od kiosku, pani w sekretariacie, kolega w pracy? Na pewno nie są po to, żeby się uśmiechać. A już na pewno nie po to są politycy – potocznie tak się uważa.

Powiem Wam szczerze – wybory samorządowe wzbudziły we mnie dużo wiary. Przyznam się też bez bicia, że uwielbiam lokalność. Zaścianek to moje drugie imię. Okrutnie podoba mi się tandetny skecz radnego z Bemowa, z mieczami i w hełmie. Szaleję wprost za panem z Kielc w samochodzie zrobionym na pluszowego psa. Rapujący jegomość wpadł mi w ucho. O pływającym w garniturze nie wspomnę. Nawet moja małżonka stanęła na wysokości zadania i na liście z nazwiskami kandydatów na prezydentów Warszawy dopisała siebie (może to po tym, jak uśmiechem obdarzył ją mąż zaufania - nie ja, prawdziwy z komisji).

Bo to wybory przecież. Święto jakich mało. Dla wierzących i nie (w demokrację), biernych i czynnych wyborców okazja nie byle jaka by się wyżyć. A jak już święto, to lepiej się uśmiechać, niż płakać.
Wasz Stanisław z Kabat"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz