poniedziałek, 1 listopada 2010

Owsiak: Ręcznikowa idea trwa

ROZMOWA Z JURKIEM OWSIAKIEM, PRZYJACIELEM CHIŃSKICH RĘCZNIKÓW.

„Wita was Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników, witają wszystkie dobre okoliczności naszej pokręconej rzeczywistości...” -  potrafisz dokończyć?
 

... wita was chwila dobrej pogody, która już nadpływa jak uśmiechnięta kromka chleba pozdrawiająca wszystko i wszystkich. Wita was pełen optymizmu, mimo wszystko - Jurek Owsiak - Obserwator Rzeczy Ulotnych i Dziwnych...

Wiesz, że ten tekst powstał z nudów? Lubię sprawiać ludziom niespodzianki, najlepiej mnóstwo niespodzianek! Uwielbiam wszelkie happeningi. Wszystko pod czym mogę się podpisać - Orkiestra, Przystanek Woodstock, Letnia Zadyma w Środku Zimy – to happeningi. Spontaniczne happeningi.

A zaczęło się od kartek urodzinowych dla Marii Pospieszalskiej...


Tak było. Wysłaliśmy Marysi – żonie Janka Pospieszalskiego – 60 kartek. Przypadkowo trafił w moje ręce biuletyn Światowej Wystawy Fotografii, wydawany wówczas przez Inter Press. To były fantastyczne fotografie, z którymi nie mieliśmy na codzień do czynienia, tak jak nie mieliśmy do czynienia z zachodnią prasą i światem, któremu się przypatrywała. Pamiętam, że ten album z fotografiami był dla mnie inspirujący. Końcówka lat 80-tych, ja wtedy nie jeździłem jeszcze po świecie. Owszem, pojechało się od święta, gdzieś do Niemiec Zachodnich, ale nie dalej. No więc gdy patrzyłem na zdjęcia z najodleglejszych zakątków świata, to wyobraźnia działa jak nigdy. Zastanawiałem się, co tam się dzieje. Jak żyją ci ludzie, jak się czują? Widziałem na zdjęciach, że się cieszą – no więc zastanawiałem się - z czego się cieszą?
W końcu wyciąłem jedno z tych zdjęć. Widniał na nim pomnik Lenina i grupka salutujących Leninowi bułgarskich dzieci. Podpisałem je: „Pozdrawiamy Marysiu spod wielkiego pomnika”. Śmiechy, chichy i tak powstała następna kartka i kolejne – w sumie doszedłem do sześćdziesięciu! Każda nawiązywała do poprzedniej. Któraś z fotografii przedstawiała trzech Chińczyków. Trzymali książki Mao Tse Tunga, a nad ich głowami wisiały kolorowe ręczniki. Napisałem: „Marysiu, czy nadal mieszkasz nad sklepem spożywczym? Czy to prawda, że są tam cukierki w słoikach? Pozdrawiamy ciebie, Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników”.
Te kartki doszły pod adres Pospieszalskich w dniu urodzin Marysi. Zwyczajnie  wysypały się ze skrzynki! Janek poszedł kupić bułki, wraca, a listonosz do niego na klatce: – Panie kochany, co to jest? Ja tego nie wcisnę do skrzynki. Janek mówi – Ja też nie wiem co to jest! Ja się z tym nie zabiorę!
Potem była impreza, na której zjawili się Wojtek Waglewski, Grzegorz Wons, Marcin Troński. Czytaliśmy kartki na głos i zarykiwaliśmy się ze śmiechu. Po dwudziestu latach powtórzyliśmy imprezę i znów zajrzeliśmy do kartek. Kolejny raz – śmiechy, chichy…

Tak powstało Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników, ale co dalej?


Idea TPChR ewoluowała. Wdarła się do Rozgłośni Harcerskiej, w której wówczas pracowałem. Słuchała nas głównie młodzież. Byłem starszy od słuchaczy, ale to nie miało znaczenia - zawsze czułem się bardzo młody, lubiłem młodzież, czułem jej potrzeby, miałem luz, lubiłem z nią rozmawiać. Być może dlatego młodzi ludzie kupili abstrakcję mojego języka. Ustaliliśmy wspólnie na antenie, że każdy może się do Towarzystwa zapisać, że razem możemy stworzyć regulamin, że będziemy pisać co tylko przyjdzie nam do głowy.

Jaki był odzew?


Dostałem chyba półtora tysiąca popierdzielonych listów z dołączonymi legitymacjami – a to rodzicielskimi, a to partyjnymi. Jednym słowem – euforia! Każdy miał zaproponować w liście pięć punktów regulaminu. Ani jeden list nie zawierał treści agresywnych. Wierz mi lub nie, ale nikt nie napisał „lać po mordzie odmieńca”. A chcę tu dodać, że nie sugerowałem słuchaczom Rozgłośni o czym mają pisać. Większość listów zaczynała się od słów: „bądźmy tolerancyjni”, „kochajmy się”, „uśmiechnij się”, albo „uwolnić słonia”…
Tak jak patrzę po latach, a przyglądam się temu bardziej świadomie, to ludzie mieli wtedy poukładane w głowach. Chcieli żyć w przyjaźni i miłości, jak bardzo naiwnie by to dziś nie brzmiało. Nie tylko zabić, rzucić na talerz, posolić, zjeść, odłożyć na później. Ludzie bardziej byli niż mieli. Być znaczyło więcej niż mieć.

A dziś tak nie jest?


Dziś jest to trudniej zauważalne. Nie tak dawno dostałem list: „Jurek, urodziło nam się dziecko. Ma wielowadzie. Jak weszliśmy do szpitala i zobaczyliśmy na każdym urządzeniu czerwone serducho, to nam głos odebrało. Dopiero teraz poczuliśmy potęgę Orkiestry. Pozdrawiam, członek TPChR”. Dobre uczynki różnią się od złych, także tym, że się słabiej reklamują. Choć nie zawsze! Któregoś dnia przechodzę obok księgarni, spoglądam przez witrynę i widzę encyklopedię, a na obwolucie reklamowej moje nazwisko. Wchodzę do środka i kupuję encyklopedię. Chwilę później przeglądam ją i mówię do siebie podenerwowany: Co jest? Wydałem tyle pieniędzy i mnie nie ma?! Znalazłem się w końcu w uzupełnieniach, między owsikiem złocistym  a Michaelem Owenem. I przeczytałem o sobie coś najpiękniejszego, co chciałbym o sobie przeczytać: „Założyciel Towarzystwa Przyjaciół Chińskich Ręczników”. Fakt ten mógł być przecież skreślony przez autorów encyklopedii, która powstała ponad dwadzieścia lat później. Nie ma bata, pomyślałem. Encyklopedię redagowali Przyjaciele Chińskich Ręczników.
Tak sobie myślę, że nasza ręcznikowa idea trwa, że została w ludziach zaszczepiona. Dziś jesteśmy wszyscy o 25 lat starsi, inaczej ze sobą rozmawiamy – treść przychodzi z czasem. Na początku była tylko dobra zabawa. W pewnym momencie okazało się, że to nie tylko dobra zabawa. Okazało się, że te radosne i spontaniczne treści są ludziom potrzebne.

Mówisz o sobie „Obserwator Rzeczy Ulotnych i Dziwnych”, a co ostatnio ulotnego zaobserwowałeś?


Ulotne i dziwne są spacery świąteczne po wyludnionej Warszawie. Kiedy idą święta, Warszawa jedzie do domu. Maksymalnie wkurzają mnie ludzie, którzy pokrzykują „Warszawka! Warszawka!”. Mi się w tym mieście strasznie podoba to, że przyciąga ludzi ze wszystkich stron Polski. Taki jest Nowy Jork, Londyn, Madryt. Bez kosmopolityzmu, kulturowego tygla, te miasta by nie były tak ciekawe. Nie lubię jak ludzie się izolują. My jesteśmy górale, a wy cepry. Puknijcie się w głowę górale!

Każdy powinien mieć możliwość wyboru grupy i co się z tym wiąże – dostępu do niej. Każdy może dołączyć do mojej Orkiestry. Zawsze to powtarzam.


Rozmawiał Maciek Wasielewski

fot. wosp.org

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz